Wojna nerwów do ostatniej sekundy. Mecz z Grecją na wysokich obrotach

Niewiele brakowało, a Grecy odebraliby nam radość z pierwszego meczu na Euro 2012. Cała Polska wstrzymała oddech, gdy Przemysław Tytoń stanął w bramce naprzeciwko greckiego napastnika, przymierzającego się, by wbić nam karnego.
Ten mecz przypominał dobry film Alfreda Hitchcocka. Zaczął się dynamicznie, ostro, od kilku szybkich akcji na grecką bramkę. Polacy szli brawurowo, widać, że zależało im na jak najlepszym wyniku. Za wszelką cenę chcieli wygrać ten mecz. To była kwestia prestiżu. Już raz Grecy odebrali gospodarzom Euro przyjemność świętowania otwarcia mistrzostw. W 2004 roku starli uśmiech z twarzy Portugalczykom, pokonując ich 2:1 w meczu inauguracyjnym. Ta historia nie miała prawa się powtórzyć.
Na szczęście się nie powtórzyła, ale widowisko, jakie zafundowały oba zespoły, mogło kilka razy przyprawić wrażliwego kibica o atak serca.
Najpierw zobaczyliśmy efektowny, choć nieudany atak Roberta Lewandowskiego na grecką bramkę. Już już prawie się udało, zabrakło paru centymetrów, by nasz napastnik wbił gola głową. Kilka minut później Lewandowski pokazał, na co go stać. Efektownym strzałem głową wyprowadził nas na prowadzenie. Grecki bramkarz Kostas Chalkias nie był w stanie zatrzymać Polaka.
Przez pierwszą połowę biało-czerwoni szli jak burza. Prowadziliśmy 1:0, a Grecy wyraźnie nie mogli za nami nadążyć. Zaczęły puszczać im nerwy, faulowali, gestykulowali, kłócili się z sędzią. Trener Greków Fernando Santos zapadał się z marsową miną w swoim fotelu. Wydawało się, że ten mecz mamy w kieszeni.
Wszystko odmieniło się w drugiej połowie. Obie drużyny były zmęczone, ale Greków dodatkowo niosła ich złość. I niespodziewanie 51. minuta tchnęła nadzieję w serca biało-niebieskich kibiców. Dimitris Salpingitis wykorzystał błąd naszej obrony i wyrównał wynik. Wojciech Szczęsny nie zdołał dosięgnąć piłki.
Wtedy w Polaków na chwilę wstąpiły nowe siły, kilka razy zerwali się do ataku, jednak wszystkie akcje biało-czerwonych na grecką bramkę kończyły się niepowodzeniem. 68. minutę tego meczu i to, co się potem stało, będziemy wspominać jeszcze długo. Wojciech Szczęsny sfaułował w polu karnym atakującego Salpingitisa i dostał czerwoną kartkę. Gdy schodził z murawy, z polskich kibiców schodziło powietrze. Grecy uśmiechnięci czekali na wejście na boisko Przemysława Tytonia, który zajął miejsce Szczęsnego. Tytoń był nierozgrzany, ale skupiony. Przyklęknął na linii bramkowej, pochylił głowę, a potem stanął na ugiętych nogach przed greckim napastnikiem. Salpingitis zebrał się do piłki, strzelił, a Tytoń w jednej sekundzie został bohaterem meczu, w pięknym stylu broniąc karnego. Z kilkudziesięciu tysięcy gardeł kibiców na Stadionie Narodowym rozległo się westchnienie ulgi. Chwilę potem biało-czerwone trybuny ogarnął szał radości.
Na ten remis nasz reprezentacja mocno zapracowała. We wtorek czeka ją kolejny sprawdzian. Już wiadomo, że rosyjska drużyna to mocny przeciwnik. Zapowiada się więc kolejny pełen emocji mecz.